Jabłuszka obiera, rach ciach ciach!
Kroi w kawałeczki i do gara. Cukru, taaaaaaak, cukru.
Może by tak coś do smaku? Wygrzebałam w szufladzie goździki i kardamon.
Cynamon, powinien być cynamon. Ale On nie lubi, więc nie będzie.
Hmm. Chyba zbyt mdłe... to może skórka z cytryny? A czemu nie, dodam.
Gotuj się!
Bułeczki bezdusznie potraktować nożem, najlepiej ostrym.
Bułeczkowe kanapeczki lubią miód. Chłoną go bez umiaru.
Miało być bez cynamonu... No trudno, przecież musi być!
Miało być bezdusznie, no i będzie. Patelnia i gorący olej już skwierczą z zachwytu.
Na rumiano, bo tak lubie najbardziej.
Jabłuszka już mięciutkie.
Przecieramy przez sito, wyduszamy wszyyystkie soki.
Jeszcze raz zagotować, tym razem ze śmietanką i odrobiną mąki ziemniaczanej.
I gotowe.
Ale w czym podać?
W zwykłej miseczce? Nie.
Talerz, płytka miseczka, a może flakówka?
Jednak talerz.
Paaachnie. Chcę już zjeść.
Szybciutko rzucam grzaneczki i rodzyneczki.
Biegnę już z łyżką.
Ach, bym zapomniała.
Zrobię zdjęcie niech zazdroszczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz